Robimy to co lubimy – z widokiem na jezioro
Ziemię odziedziczył po rodzicach, rodzice po dziadkach, po nim odziedziczy zapewne syn Jan.
– Pewnie tak będzie. A było na początku tak: dziadek Maksymilian przekazał ziemię synowi Janowi, Jan mnie – mówi Waldemar Karbowski.
Miał ok. 20 hektarów. Pomnożył dobytek i dziś zapisuje na koncie ok. 38 ha. Gospodarzem jest całą gębą. Żona tak samo gospodarna – przy inwentarzu. Są opasy, jest mleko. Trzeba to ogarnąć.
– Wieś to nasze korzenie. Choć oboje mamy wykształcenie nie rolnicze, to jednak ziemia jest naszą miłością. Taka jest prawda – powiada Waldemar. – Żona jest po szkole handlowej, ja jestem technikiem mechanikiem. Byłem w internacie, miasto mi nie służyło, ale szkołę trzeba było skończyć. Byłem w wojsku w mieście, też nie moje krajobrazy. Wieś, tu jest moje życie.
Ponad trzydzieści lat temu do Małego Głęboczka, do Jana Karbowskiego, ojca Waldemara, zjechali wędkarze z okolic Bydgoszczy. Zarzucili na jeziorze Forbin, które – patrząc z siedliska – mamy u stóp. Przyjechali raz i drugi, i zrodziła się myśl, żeby coś dla nich urządzić.
Powstał dom murowany, obłożony drewnem. Wyjątkowej urody. Kilka pokoi, pełna wygoda. Z roku na rok coś nowego dochodziło. Altana jedna już jest, będzie kolejna, też wielka, prosta, z drewna.
– Nie trzeba wielkich kombinacji, wygibasów, rzeźb. Najprościej jak można. Byle solidnie – recenzuje swoją działalność i pomysły właściciel siedliska w Małym Głęboczku, które warto odwiedzić dziś, zejść na plażę, pomost. – Dom stoi otworem dla wędrowców z pomysłem, dla turystów jednodniowych, weekendowych i długoterminowych. Latem i zimą – dodaje Waldemar, podejmując kolejnych gości.
Na podwórku, przy stodole, ciągnik z przyczepami, załadowanymi sprasowaną słomą. To ślad codziennej pracy, znak, że żniwa się kończą, że wkrótce minie lato. Goście odjadą, przyjadą kolejni. Usiądą w wielkiej altanie, przy ławie piwnej, pójdą nad jezioro rybacką łódź spuścić. A przy pięknej pogodzie także się wykąpać.
Tekst i fot. (wind)