Wicemistrz świata nazywa się Wojciech Wiśniewski

Wiem gdzie uderzyć

Dwa lata temu, w Turcji, podczas mistrzostw świata przegrał swoją pierwszą walkę i odpadł z turnieju. Kilkanaście dni temu w Belgradzie, stolicy Serbii, przegrał ostatnią, zdobył srebrny medal i tytuł wicemistrza świata.

Wojtka Wiśniewskiego zna każdy kto interesuje się kickboxingiem, sportami walki. Jego nazwisko krąży wśród kibiców i mieszkańców wioski Wielki Głęboczek (gmina Brzozie), skąd pochodzi. Dobrze jest znany także w sąsiedniej gminie Kurzętnik. Tam bowiem, w Zamku Kurzętnik, znalazł właściwe miejsce, gdzie może trenować, kontynuować karierę, słuchać dobrych rad trenera Leszka Jobsa. Na tej mapie dróg znanego kickboksera znajduje się jeszcze Brodnica, gdzie pracuje, gdzie mieszka od roku, gdzie spędza czas z osobą najbliższą – Małgorzatą, wybranką serca.

Kick Light

W tej formule wystartował w Belgradzie podczas niedawnych mistrzostw świata. – Recz generalnie polega na tym, że w light contact dozwolone są kopnięcia wyłącznie powyżej pasa, pomijam uderzenia typowo bokserskie, wszak walczymy w rękawicach, w kaskach ochronnych. Natomiast w kick light, w tej formule również walczę, dozwolone są także kopnięcia na uda – tłumaczy Wojtek.

W belgradzkich mistrzostwach świata uczestniczyło ponad 669 zawodników z 53 państw, w trzech formułach. Oprócz kick light i K-1 doszła jeszcze formuła low kick. Wojtek Wiśniewski wystartował w wadze do 79 kg., co oznaczało dla niego przejście na odpowiednią dietę. Wkrótce, 22 listopada, wyjedzie do Dublina na turniej, gdzie wystąpi w wadze do 84 kg.

– Mogę teraz jeść – puentuje te detale swojej diety, kategorii i konkurencji.

Każdy cios przemyślany

W jego kategorii wagowej w Belgradzie stanęło do walki 19 zawodników – to istotna liczba, do której jeszcze tu powrócimy. Pierwszego dnia zawodów stoczył dwie walki, obie zwycięskie. Pokonał najpierw Austriaka – Davida Sorgera, potem Rumuna Mariusa Coceana. Drugiego dnia mistrzostw miał wolne.

– Z Włochem Miechele Biagottim wygrałem walkowerem. Był dość mocno poobijany, miał kontuzję, lekarz go nie dopuścił. Wiem, że to ból, tak przegrać. Doświadczyłem sam tego, podczas mistrzostw Polski, kiedy to nie mogłem stanąć do walki finałowej. Przypadek? To się zdarza. Siadają kolana, stawy, można mieć złamany nos, pęknięty łuk brwiowy. Wyszło więc na to, że trzeciego dnia walczyłem ze Słoweńcem Jani Lorberem o finał. Byłem bardzo skoncentrowany, każdy zadany cios był przemyślany, każde kopnięcie musiało mieć swój moment. Już podczas walki czułem, że wygrywam, ale ani na moment nie zlekceważyłem rywala. Jednogłośne 3:0, tak to się skończyło, miałem finał.

Emdnuil

W finale na Wojtka czekał Bułgar Dimitrow o dziwnym imieniu – Emdnuil. – Przegrałem jednogłośnie. Na pewno tego dnia był lepszy, to nie ulega wątpliwości. Jest to bardzo doświadczony zawodnik, aktualny mistrz świata, tyle, że w innej formule. Być może znajdzie się okazja do rewanżu. W Dublinie zapewne nie, ponieważ tam walczę w wadze do 84 kg.

Bilans serbski

Podczas belgradzkich mistrzostw świata Polki i Polacy, a było ich razem 43, walcząc w 3 formułach zdobyli 8 złotych, 4 srebrne i 10 brązowych medali. W klasyfikacji zespołowej uplasowali się na trzecim miejscu. Lepsi byli tylko Rosjanie i Serbowie.

Wesela nie rozpędziłem

– O, mistrz! Chodź tu gościu do nas, sprawdzimy cię. Jak tam z formą?

– Nigdy nie dopuszczałem do takiej sytuacji, żeby korzystać ze swojej siły, techniki, sportowych umiejętności. Nie mam prowokującego charakteru, nie obnoszę się swoimi sukcesami. Jestem taki jak byłem kiedyś. Nie szukam zwady. Kiedyś, na dyskotece, ktoś się oparł zbyt mocno na mnie. Odszedłem bez słowa. Wesela też nie rozgoniłem. Nie o to chodzi. Chcą mnie zobaczyć w akcji niech przyjdą na zawody. Znam swoją siłę i wiem gdzie uderzyć, ale tym niech się martwię moi rywale w turniejach.

U siebie

Pochodzi ze wsi, z Wielkiego Głęboczka, tam mieszkał przez długie lata. Od niedawna w Brodnicy, na Płycie Karbowskiej. Z okna ładny widok, spokój dookoła. Do pracy w SITS – firmie produkującej dla IKEI meble tapicerowane – żabi skok. Kilkanaście minut spacerem. Na trening jednak już trzeba dojechać, do Kurzętnika. Tam pod okiem Leszka Jobsa trenuje.

– Siłę nóg wyrabiamy sobie na trasie Drogi Krzyżowej. Od stacji do stacji, biegiem, w górę. Jest czas na refleksję.

Nagrody

Puchary, medale, uścisk dłoni – tak to bywa w tej dyscyplinie sportu. Owszem, ma stypendium. Wszystko zależy jak sprawy personalne się układają. – Żeby otrzymać stypendium ministerstwa sportu trzeba zdobywać medale w silnej konkurencji. W Belgradzie w mojej kategorii wystartowało 19 zawodników eliminując się systemem pucharowym. Gdyby było nas tylko dziesięciu nici ze stypendium, a przecież trzeba sobie wszystko zorganizować, kupić odżywki, sprzęt, trenować, dojeżdżać.

Plany

22 listopada start w Dublinie. W kolejnym roku znów turnieje o Puchar Świata, mistrzostwa Europy. – Nie mam jeszcze medalu mistrzostw Europy, więc to dla mnie kolejny cel. Zawody odbędą się prawdopodobnie w Turcji i Grecji – tu i tam różne formuły. A poza tym? Cóż, trzeba być sobą. I tyle.

Tekst i fot. (wind)